Nasz pierwszy kaffemik został, ku mojemu zaskoczeniu, zorganizowany trzy miesiące po urodzeniu się Aliny. W czasach, gdy opieka medyczna nie istniała, a higiena pozostawiała wiele do życzenia, pierwsze „urodziny” obchodzono już trzy miesiące po narodzinach dziecka, a przeżycie sześciu miesięcy było prawdziwym kamieniem milowym – ponownie świętowanym. Dziś to oczywiście jedynie pozostałóść po tych brutalnych czasach, ale świetnie pokazuje zamiłowanie Grenlandczyków do świętowania. 

Jeden z kilkudziesięciu zorganizowanych przez nas kaffemików. Koncept zawsze jest podobny, przebieg i liczba goście zupełnie inni,

Literatura na temat tradycyjnego grenlandzkiego kaffemiku jest bardzo bogata. Informacje o nim znaleźć można w niemal wszystkich przewodnikach po Grenlandii, choć nie zawsze pokrywają się one z moimi  obserwacjami. Według tradycji jest to „przechodnia” impreza, na którą zaprasza się wszystkich znajomych, a w mniejszych osadach – wszystkich mieszkańców. Nietaktem jest nie pojawić się choćby na chwilę, szczególnie gdy zostaliśmy zaproszeni osobiście. Kaffemik organizuje się głównie z okazji urodzin, do których Grenlandczycy przywiązują dużą wagę, ale równie często świętuje się rocznice, pierwszy dzień szkoły czy nawet zapisanie pięcioletniego dziecka do szkoły.

Dość istotny jest  kaffemikowy savoir-vivre, który różni się od znanego nam z Polski modelu „u cioci na imieninach”. Impreza jest przechodnia – zapraszający podaje jedynie godzinę rozpoczęcia i zakończenia, a goście mogą przyjść w dowolnym momencie w tym przedziale czasowym. To, jak długo zostaniemy, zależy od stopnia zażyłości z organizującą rodziną oraz od liczby obecnych gości. Po przyjściu należy usiąść do stołu – jeśli nie ma wolnych miejsc, należy chwilę poczekać, aż ktoś ustąpi. Gospodarz poczęstuję nas kawą i ciastem oraz najprowdopodobniej innymi grenlandzkimi przysmakami: suszoną rybą, krewetkami lub krabem. Sisimiuckim kaffemikowym klasykiem jest pieczony udziec z renifera lub woła piżmowego, ale na stole często lądują potrawy ze składników aktualnie wyławianych i polowanych, np. w maju spodziewć się można ikry z taszy, a w sierpniu ciast z dodatkiem świeżo zebranej bażyny. W przypadku niepewności co do spożywania tych bardziej egzotycznych potraw najlepiej podejrzeć jak robią to inni goście, lub spytać gospodarza.

Pieczony udziec renifera i woła piżmowego to kaffemikowe klasyki w Sisimiut

Kaffemikową ucztę zaczynamy oczywiście od owoców morza i potraw rybnych, potem przychodzi czas na mięso, a na deser – ciasta. W wielu domach to gospodarz osobiście naleje Wam kawy lub herbaty, ale spokojnie możecie zrobić to również samodzielnie, szczególnie jeśli zauważycie, że gospodarz jest zajęty rozmową albo – jak to często bywa – zmywaniem naczyń.

Grenlandia - wycieczki szyte na miarę. Zobacz naszą ofertę.

Ważne jest, aby zwrócić uwagę na ilość jedzenia, które nakładamy sobie na talerz. Gospodarze nigdy nie są w stanie przewidzieć, ilu dokładnie gości pojawi się na imprezie, dlatego warto pamiętać, że po nas mogą jeszcze przyjść kolejne osoby. To szczególnie ważna wskazówka dla gości z Polski, którzy – jak zauważyłem – mają czasem wyraźny problem z tą częścią kaffemikowego savoir-vivre'u. Obecność i wspólne dzielenie czasu są tutaj ważniejsze niż najedzenie się do syta.

Mattak - przysmak wszystkich Grenlandczyków
Przy organizacji większych kaffemików niezbędna jest pomoc znajomych. Lucia pomaga serwować tarteletter - kruche babeczki nadziewane gęstym sosem z mattakiem

Mimo dużej liczby gości, kaffemik może odbywać się w niemal "bezszelestnie". W grenlandzkiej kulturze nie istnieje pojęcie „krępującej ciszy” – nie trzeba bez przerwy rozmawiać, ani na siłę zadawać pytań, aby utrzymać konwersację. 

Gdy skończymy jeść i zauważymy nowych gości czekających na miejsce, uprzejmie jest ustąpić im miejsca przy stole.

Kaffemik - relacja z imprezy

2 lutego 2007 – moje pierwsze ferie zimowe na Grenlandii. Przygotowuję się do wycieczki na nartach, ale okazuje się, że nic z tego – dziś idziemy na kaffemik. Kaffemik oznacza mniej więcej „nalej mi kawy” i jest starą grenlandzką tradycją, odzwierciedlającą tutejszą miłość do tego trunku oraz sięgającą czasów, gdy częstowanie kawą było oznaką prestiżu i wysokiego statusu społecznego.

Dzisiejszą solenizantką jest Camilla, córka siostrzenicy Birthy. Impreza ma rozpocząć się o godzinie 14:00. Po drodze kupujemy prezent – w małym sklepiku w centrum szybko decydujemy się na dwie płyty DVD z bajką „Królowa Śniegu”. Camilla na pewno się ucieszy.

Powoli zmierzamy na Salliaq (półka skalna). Typowy kaffemik – przy wejściu mijamy się z sytymi już gośćmi i zasiadamy do stołu w kuchni, na którym rozstawiono grenlandzkie specjały: suszonego siwosza (Mustelus mustelus), renifera, łososia, a także – po raz pierwszy dla mnie – świeżego mattaka z niedawno upolowanej białuchy (wieloryba białego). Smak mattaka wyraźnie różni się od skóry innych wielorybów, które próbowałem wcześniej.

Mattak, czyli skóra wieloryba z przylegającą warstwą tłuszczu, to przysmak, któremu nie oprze się żaden mieszkaniec Grenlandii. Przypominający w smaku orzechy, mattak ma także duże znaczenie finansowe dla lokalnych myśliwych. Na miejscowym targu („na desce”) kilogram tego surowego przysmaku kosztuje około 300 koron duńskich (ok. 160 zł). Trzeba jednak dodać, że towar znika błyskawicznie, gdy tylko rozchodzi się wieść o jego dostępności.
Mattak ma również ogromne znaczenie zdrowotne – zawiera dużo witaminy C oraz nienasyconych kwasów tłuszczowych, które wpływają korzystnie na poziom cholesterolu we krwi. Choroby serca są na Grenlandii bardzo rzadkie, a jednym z powodów jest właśnie dieta bogata w mięso fok, wielorybów i ryb. Niestety, coraz powszechniejsze europejskie nawyki żywieniowe – chipsy, słodkie napoje – zaczynają negatywnie odbijać się na zdrowiu młodego pokolenia.

Kaffemikowe pogaduchy, czyli jak polować na wieloryby

Zjadłszy posiłek, udaję się do pokoju gościnnego, gdzie na stołach czekają ciasta i kawa. Wkrótce wdaję się w rozmowę z ojcem solenizantki, Aslakiem – niezwykle gadatliwym, jak na Grenlandczyka. Rozmowa szybko schodzi na temat polowania na wieloryby. W ciągu kilku minut Aslak dzieli się ze mną mnóstwem ciekawych porad i wskazówek – na wypadek gdybym kiedyś postanowił przekwalifikować się z nauczyciela na wielorybnika.

Polowanie przebiega w sposób następujący: kilku myśliwych (zazwyczaj trzech do pięciu) zgłasza chęć wzięcia udziału w wyprawie, wybiera dogodny dzień i wspólnie wyrusza na łowy. Pływając w promieniu około 10–15 kilometrów od brzegu, wypatrują zwierza.

Okolice Sisimiut. Młoda białucha (wal biały)

Najlepsze warunki do polowania panują przy bezwietrznej pogodzie, ponieważ wieloryby to zwierzęta niezwykle inteligentne. W sezonie polowań potrafią niemal całkowicie wtopić się w morskie fale lub pianę powstającą przy uderzeniach wody o skały. Kiedy jeden z myśliwych wypatrzy wieloryba, zanim odda strzał, musi przez radio powiadomić pozostałe łodzie. Gdy na miejscu zbierze się odpowiednia liczba łowców, wszyscy wspólnie wyczekują najlepszej chwili do strzału.

Najlepszy moment to ten, gdy wieloryb szykuje się do głębokiego zanurzenia – wówczas wynurza znaczną część ciała ponad powierzchnię wody. Wtedy można oddać celny strzał w nerkę. Strzał w głowę jest zakazany, ponieważ w takim wypadku ranne zwierzę szybko tonie w głębinach oceanu, uniemożliwiając odzyskanie zdobyczy. Zraniony w nerkę wieloryb pozostaje na powierzchni, gdzie po zaharpunowaniu można go dobić strzałem w głowę.

Gotowy do zabrania na brzeg

Zdobycz holuje się następnie do najbliższego brzegu – często jest to skalista wysepka – gdzie zwierzę zostaje rozporcjowane. Mięso transportuje się później łodziami do portu. Zgodnie z przyjętym na Grenlandii zwyczajem, mięso dzieli się równo pomiędzy wszystkich uczestników polowania, niezależnie od wielkości ich łodzi.

Obowiązuje też zasada znana z polowań na niedźwiedzie polarne: kto pierwszy, ten lepszy. W całej gminie Sisimiut roczny limit odłowu wynosi około 20 waleni. Udane polowanie należy zgłosić władzom w ciągu 24 godzin.

Porcjowanie wieloryba. Już bez mattaku

Niestety zdarza się, ze trafiony wieloryb zatonie. Mimo obowiązku rejestrowania takiego faktu wątpię by myśliwi kwapili się do zgłaszania nieudanego polowania.

Autor: Adam Jarniewski, luty 2007 (uzupełniony w grudniu 2024)